piątek, 13 grudnia 2013

Utonęłam.

tak bardzo wszystkich nienawidze [trzymają mnie pod powierzchnią świadomości]
tak bardzo chcialabym, zeby cala moja nienawisc splynela z deszczem, w ktorym stoje.
benzynowe wzorki paysley'a utworzyly sie na kałuzach, mętna gra świateł zabawia chochliki[przemyka między moimi palcami].
-chodźmy już- zawołałam je
nie chcialam, zeby mnie dopadly w polowie drogi, uwieszając się na mnie jeszcze ociężalej. obsiadły mnie, cicho marudząc. szelest drobnych pergaminowych skrzydełek rani moje uszy. idziemy, idę, tak w gwoli ścisłości. z każdym krokiem coraz ciężej. I tak nie mam już siły [walczyć].
Zmieniłam kurs. Nieopodal jest tajemniczy ogród...
-gdziegdziegdziegdziewróćgdzie idszieeeeeeeeeeeszsszszszsgdzieeeeeegdzie idziseszezszszawróóóóóććććććććć- gryzły mnie w łopatki i obojczyki, jakby to były uzdy. i ten szelest....ciągły szelest.
-morrrrdy w kubełek.- wciąż zmierzałam w złą, według nich, stronę. Taka dola buntownika.
Jak na letnie południe w rynku było bardzo mało ludzi. Słońce skwierczało. tysiąc stopni celsiusza. Gdy patrzyłam pod nogi na ten piaskowy, płowy bruk, miałam wrażenie, że jestem na pustyni. To dziwne uczucie jak wypalony gliniany odłamek, gładzony piekielnym wiatrem piaskowej burzy. Zero picia. Tylko słoność na ustach.
Czerwone kapsle coca-coli jak rozgwiazdy. Kolorowe papierki jak tropikalne rybki.
I ta cisza...i ten szelest. I szum.
Dotarłam. Otarłam pot z trzęsącego się delirycznie, rachitycznego, zimnego ciała. Padłam na trawę, chciałam zgnieść swoiim ważącym 22 tony ciałem jak najwiecej z nich. Z piskiem uciekały spod mojego boku. Zimna, śliska trawa, jak upadek do wody. Wypchana skałą.
W koronach drzew miga światło, wciąż mętne.
Ten deszcz mnie kiedyś rozpuści i zgniję.


Utonęłam.

niedziela, 20 stycznia 2013

piątek, 18 stycznia 2013